Day after …

Prace nad szklarnią balkonową trwają, a wczorajszy szybki zakup listew na ściany był szybki, udany, ale …

Jak to zazwyczaj bywa, tzw. „gorąca głowa” ma swoje pozytywne aspekty, ale jak nazwać to coś, co dzisiaj mnie naszło?
Zamiast wziąć się do roboty i zacząć przygotowywać i skręcać ściany mojej balko-szklarni, ogarnęła mnie niemoc technologiczna, tłumaczona tym, iż jeszcze trzeba śruby kupić, jakieś profile do skręcania, folii nie mam jeszcze, … i kilka innych rzeczy, a Rama Castro (nie chce reklamować sklepu) czeka na mnie i woła: „Przyjedź, kup i … do roboty!!!”

Ale to nie miłe z jej strony tak na mnie krzyczeć, wypraszam sobie, bo pójdę i kupie gdzie indziej. I tutaj się zastanowiłem, czy za dużo nie powiedziałem. No bo gdzieby tu iść, żeby mieć wszystko na miejscu i czasu na jeżdżenie nie marnować?? Ten drugi sklep od takiego małego pracowitego zwierzaka?? Nie, nie Biedronka.

W końcu się wziąłem i prace posunęły się naprzód. Jak dobrze pójdzie, dzisiaj ścianki będą gotowe i przesadzamy pomidorki.
Najgorsze jest jednak to, że papryki nie wszystkie wykiełkowały. Ale jestem dobrej myśli, 50% wyszło.

Czerwcowy bum kolorów

Po dłuższym czasie nic nie robienia, czasami człowieka taki okres nachodzi, że mu się nic nie chce – nawet myśleć, kombinować, pracować,…

Ale jak już się weźmie do roboty, takie rzeczy powstają.

Pomidory na balkonie (BEGINING)

Obecne czasy nie sprzyjają temu, aby utrzymywać życie towarzyskie, z zakrytą twarzą robimy zakupy, poznajemy się albo po oczach, albo fryzurach. Z tym ostatnim trochę ciężko, zarośliśmy, przynajmniej faceci.

Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad założeniem plantacji (jak to dumnie brzmi, od razu lepiej się czuję – plantator) pomidorów na balkonie. Wstępne przygotowania już poczyniłem. Mam już wykiełkowane krzaczki pomidorów, które najpierw wykiełkowały w małej szklarni (z Lidla, pestki tak samo, z Lidla), a potem przesadzone do korytka balkonowego – tak czy inaczej rosną. Siedzą w szklarni balkonowej, ale jej wymiary nie pozwalają na hodowanie x krzaczków pomidorów. No bo na razie to są krzaczki.

Tutaj kiełkowały moje pomidorki
Obecnie znajdują się w takiej szklarni
Obecny stan na 3.06.2020r – prezentują się świetnie
A tutaj ma powstać szklarnia

Obecnie (3.06.2020r.) poczyniłem stanowcze kroku ku temu, aby już zabudować część balkonu – zrobić z niego szklarnię. Wiadomo, że w naszym klimacie, zwłaszcza na Podhalu, hodowla pomidorów na świeżym powietrzu nie przyniesie oczekiwanych efektów. No ale to zależy również od oczekiwań potencjalnego hodowcy-amatora. Ja, od momentu przerobienia balkonu na szklarnię, będę plantatorem. Musze jeszcze poczytać w necie, w co je najlepiej posadzić i do roboty.

Hola, hola, … Wszak szklarnia nie jest gotowa jeszcze, daj na luzzz.
Może i racja, spokojnie, jak tyle wytrzymały sadzonki w korytku, wytrzymają i jeszcze 2-3 dni, no albo dłużej. Solidne przygotowanie, planowanie i rozsądne zakupy będą podstawą do sukcesu końcowego. Na razie mam materiał drewniany na ramy do ściany szklarni. Potrzebuje jeszcze folię i … gotowe będzie. Ta, gotowe, samo się nie skręci, nie „obciągnie” folią (zabrzmiało dziwnie, obciągnie) – podsumowując: trochę roboty mnie czeka.
Ale za to jaki będzie efekt końcowy!!!
Zastanawiam się, czy od razu przewidzieć jakieś okno (okienko) do wentylacji, czy wystarczać będzie otwarcie drzwi?? Ale realizacja tego projektu jest raczej na zasadzie projektuj-buduj, wyjdzie w praniu. Jak będzie za duszno, nuż w folie i dziura gotowa.

Smutny obraz rzeczywistości

No i stało się – po długich oczekiwaniach i niepewnościach udało mi się oglądnąć film „Kler”. Jak się okazało, czego wcześniej nie wiedziałem, jest to smutny obraz prawdziwej chyba rzeczywistości, która mogła się wydarzyć, a może nadal trwa??

„Człowiek człowiekowi wilkiem”, a potem „ludzie ludziom zgotowali ten los” potwierdzają najdobitniej przesłanie filmu. Spodziewałem się komedii, że to będzie „paszkwil” wobec duchowieństwa, który wytknie ich słabości, bo w sumie wszyscy je mamy, czasami się nawet za nie wstydzimy, staramy się, aby nikt o nich nie wiedział, nie poznał ich.

A tu obraz księży, którzy jako sieroty prawdopodobnie wychowywali się w domu dziecka kierowanym przez siostry zakonne i to właśnie w tym miejscu spotykają się z przemocą najpierw ze strony sióstr, strażniczek moralności i wiary, a na koniec ze strony swoich kolegów sierot. Te wspomnienia i traumatyczne przeżycia odcisnęły się na nich, na ich całym przyszłym życiu, i z przymusu chyba, zostali skierowani do powołania w kościele, ale to tylko mój domysł. Szukali sensu życia i wytłumaczenia tego, co ich spotkało w dzieciństwie?? Pytań jest wiele i każdy powinien sobie sam na nie odpowiedzieć, ja już to zrobiłem.

Dalsze przemyślenie w toku…

Z perspektywy czas, a nie minęła jeszcze doba, jest mi ich teraz żal. Nie chce ich tłumaczyć, szukać rozwiązania, znaleźli się w „mafii”, która w swojej jakiejś części stała się pazerna na kasę, zaślepiła ich, a bohaterowie, albo w lepszy sposób, albo gorszy, nieudolny, starają się odnaleźć w swojej rzeczywistości i tym wszystkim, co ich otacza. Jak inni mogą, dlaczego oni nie? Nie wiem, czy to sensowne, ale chyba jedyne rozwiązanie. W końcu sami siebie zaczynają oszukiwać i okradać, bo z racji zajmowanego stanowiska w hierarchii, tym wyżej łatwiej jest gromadzić dobra materialne tego świata, a z własnej próżności i przepychu budować Bogu świątynie, a tak na prawdę sobie.
Widzę tutaj chyba tutaj protoplastę jako tego redemptorysty z Torunia. Wypisz wymaluj, „złote a skromne” pasuje??
A może się mylę?? A może wszyscy się mylimy i nie potrafimy docenić geniuszu ojca założyciela do tworzenia wielkich rzeczy na chwałę Pana??

Zostają pytania. Czy znajdziemy na nie odpowiedz?? Ale po co??

Taki jest obraz rzeczywistości??

Nie widziała dupa słońca

Ostatnio w mediach „publicznych”, ale nie tylko, jest ogólnopolska nagonka na nauczycieli, którzy w miarę swoich sił i możliwości, gdyż w tej kwestii napotykają na opór materii zainteresowanych uczniów, ale i samych rodziców, staraj się kształtować nasz wspólną przyszłość. Nie jest to proste zadanie, czyż nie??

Wszyscy mówią o misji nauczycieli, których obowiazkiem jest nauczanie cudzych dzieci, za które otrzymuja adekwatne wynagrodzenie. Więc jacy uczniowie, taka wypłata?? Słaba?? Gdzie jest ta granica, której przekroczyć nie wolno??

Nauczyciel to takie „stworzenie”, które od długich lat jest przyzwyczajane do roli służalczej, na zasadzie „nic nie może, wszyscy mu karzą”. A to musi pracować 40 godzin w tygodniu, musi brać udział w szkoleniach, radach, uczestniczyć w egzaminach,… w ramach swoich obowiazków. Dochodzi jeszcze do tego wychowania dzieci (młodzieży), bo rodzice sobie czasami nie radza, dbanie o ich bezpieczeństwo, bo to głupie jeszcze i niedoświadczone, poza tym najważniejsze – kształtowanie postawy obywatelskiej.

Dlaczego się nie zbuntują??
Duża część z nich nie ma alternatywy, a niby maja uczyć przedsiębiorczości, zaradności i mobilności. Bez szkoły sobie w życiu nie poradzą, muszą ją mieć, a nie ona ich. Są skazani na szkołę.
Od kogo uczniowie mają się uczyć??
Od osób, które poza szkołą nie widzą nic więcej, nie mają czasu ani środków na to, aby poszerzać swoje możliwości, nie tylko pod względem edukacyjnym, bo niby wszyscy mamy się rozwijać i dążyć do tego, aby było nam lepiej, wygodniej, szybciej, łatwiej, …

Jak rozwiązać tę sytuację? Podpowiedz dla Ministerstwa „Niemocy” Edukacyjnej.
Każdy nauczyciel, bez względu na nauczany przedmiot, tym bardziej zawodowcy, czyli nauczyciele uczący przedmiotów zawodowych, powinni być na dwuletnich kontraktach, po których obowiązkowo powinni na rok „przenieść” się do zawodu swojej nauczanej branży w celu dostosowania swojej wiedzy i umiejętności do wymogów runku i branży. Po tym roku wraca do szkoły na kolejne 2 lata. Po roku jest wypoczęty, zazna pracy tylko po 40 godz. w tygodniu, nie pracował popołudniami i w weekendy, zarabiał 2 razy tyle, lub lepiej, niż w szkole, miał urlop, kiedy tylko chciał, .. Można tak długo wymieniać.

Teraz strajkują! To prawo po prostu im się należy, jak każdemu. Każdy, któremu zależy na swojej pracy, na jej znaczeniu, prestiżu, powinien coś w tym kierunku zrobić. Przystąpić do strajku. Są nauczyciele, którzy nie strajkują, nie zależy im raczej na sytuacji ogólnej i chyba tylko dla kasy, bo dostają wynagrodzenie w czasie strajku, nawet za to, czego nie robią. Strajkujący nie dostaną za czas strajku nic, zależy im na tym, o co walczą – nie tylko o kasę, ale o prestiż, zrozumienie i przeciw zakłamaniu, które zlewa się na nich zewsząd. Zwłaszcza z mediów publicznych i rządu.

To, co teraz się wyprawia z zawodem nauczyciela, mam nadzieję, że wróci do rządzących w dwójnasób i odbije się im taką czkawką, że będzie ich czkało przez następną kadencję, jeżeli wygrają.
Jak to kiedyś usłyszałem: „Większość naszych nie ma matury i jak sobie świetnie radzą w rządzie?!!” Mam pewne obawy, czy coś to da.

Reasumując. Nie mając innym możliwości i perspektyw, łatwiej takich ludzi zastraszyć i zmuszać do czegoś, co może być sprzeczne z ich przekonaniami i rachunkiem ekonomicznym.

Powiem tak. Są na straconej pozycji, ale tylko od nich zależy, jak to się skończy, nie ma bowiem sytuacji bez wyjścia, ale trzymam kciuki za nich.

Komu wierzyć? Komu zaufać?

W życiu bywa tak, że czasami staramy się upiększyć swój świat dodając kolorytu, efektów specjalnych, wymyślonych historii tylko po to, aby nasze szare i nudne życie pokazać innym w bardziej kolorowej wersji. Jak to zweryfikować? No jest ciężko!! Nie znając autora „brednii”, nie jesteśmy w stanie tego ustalić, a może to jest prawda??

Ostatnio, z racji wykonywania czynności służbowych, podwoził mnie klient. Wsiadam do auta, on nie rusza.
On:  Pasy!
Ja: A nie ruszy bez?
On: Ja nie ruszę!
Opad szczeny miałem taki, że musiałem podnosić ją z podłogi, po czym kontynuował.
– Pasy uratowały mi życie, zawsze zapinam, po tym jak spędziłem 3 miesiące w szpitalu.
No faktycznie, po takim przeżyciu sam bym zapinał pasy jeszcze nawet przed wejściem do auta. Okazało się za chwilę, że gość miał 3 poważne wypadki, a w jednym dziecku życie uratował. Szok!!!

Jechaliśmy jak „pizdy” tzn. on tak jechał, jakby miał prawko od wczoraj, ale nie, ale nie!!! Się okazało, że jest posiadaczem rajdowego prawa jazdy FIA do 2 litrów, jeździł rajdowym Clio 2,5 litra, 250 km, … Nie jeździ poniżej 200 koni, ale ostatnio kupił coś w dieslu, jakieś 120 km, na razie mu wystarcza. Dało mi to do zastanowienia. Potem dowiedziałem się, że zmodyfikował Volvo, przeprowadził wał napędowy, zrobił z niego 4×4 i jakiś mocny silnik i na Nürburgringu wykręcił nim czas gorszy o 3 sekundy od Lamborghini Aventador. Tym lambo chyba jechał kursant L-ki, śmiechu warte. No dobra przyjąłem do wiadomości. A teraz o tym dziecku, co mu życie uratował. Jechał nocą, a nawet śmigał autostradą, i jakieś dziecko mu przeleciało, nie wiadomo skąd tam się wzięło, ale po manewrze omijającym wyleciał z drogi nad barierami ochronnymi i dobrze, że kierowca jakiegoś dostawczaka widział całe zajście i pomógł mu wydostać się z auta. Dziecko zniknęło, a może to jak zwany „czarny pies” wszystkich kierowców?? Spędził 3 miesiące w szpitalu – szacun.
No dziwny gość, bałem się z nim dalej  jechać.

Przejeżdżam rocznie ok 40tys km, wiem, nie jest to może dużo, nie jeżdżę też pomału, do przepisów nie stosuję się prawie nigdy, bo szkoda mi mojego czasu, tylko fotoradary mnie powstrzymują,  inni kierowcy – zawalidrogi, oraz limity firmy i możliwości aut, którymi jadę.
A może jestem za bardzo wymagający, za mało widziałem, co na tej drodze może nas spotkać, albo co inni kierowcy mogą nam zgotować.
A może rzeczywiście ma takie traumatyczne przeżycia z dróg, po tylu wypadkach, takich doświadczeniach, faktycznie, droga publiczna to nie tor wyścigowy, ale czy on faktycznie kiedyś na takim był??

Jesteśmy narażeni na słuchanie bredni, nie jesteśmy jednocześnie w stanie zweryfikować informacji, więc przyjmujemy je z „przymrużeniem oka”.
A może gość faktycznie po takich przejściach … Nie chce się zastanawiać, szkoda czasu.

Koszt przejazdu a wartość ładunku

Jak życie potrafi płatać figle, dowiedziałem się dopiero wczoraj, nie byłem zaskoczony, byłem miło zaskoczony.

W dobie takiej inflacji, powiedzmy sobie takiej sobie, gdzie zarobki rosną, ale tylko wg naszego rządu, podejmowanie szybkich decyzji związanych z zakupami może powodować zwiększenie kosztów dojazdu do jednostki handlu detalicznego, a co za tym idzie, zwiększenie samego kosztu zakupu, zwłaszcza, że jego wielkość (zakupów) diametralnie przekłada się na jednostkowy koszt przejazdu. A może odwrotnie?? Czy coś tak, nie uważałem na lekcji związanej z kosztami przewozu ładunków.

Sytuacja była skomplikowana i wymagała szybkiego podjęcia decyzji o uzupełnieniu zapasów soku, który był na wykończeniu. Przejazd do sklepu, bo tylko taka forma transportu wchodziła w grę, łączy się z kosztem, który może nie zostać pokryty, przez zyski, które przyniesie zakup tańszego soku firmy X, w porównaniu do ceny w pobliskim sklepie. Podjęcie tak karkołomnego i niepewnego co do kosztów przejazdu przynosiło ryzyko zakupu soku w podwyższonej cenie.
Ryzyk fizyk, pojechałem. Byłem skłonny ponieść podwyższony koszt, w zamian nie musiałem iść „z buta”, połączyłem przejazd ze zwiedzaniem miasta w porze wieczorowej – powiedzmy kontrola oświetlenia ulic miasta.

Przy sklepie, gdzie wózki są pobierane za kaucją*, napotkałem na pierwszy problem ze znalezieniem aktywów, które należało wpakować w wózek. Na szczęście znalazła się złotówka (słownie: jeden zet), w przeciwnym wypadku musiałbym targać za sobą, albo przed sobą, koszyk ciągniony lub pchany.
Zbliżając się do miejsca postoju wózków, ze złotówką w ręce, ociągając się z decyzją: wózek czy koszyk, zauważyłem klienta, który wózek odstawił, ale nie wsadził blokady z wózka poprzedniego, w celu wyjęcia kaucji, więc stwierdziłem, że wózek bezkaucyjny, po co zamrażać aktywa w wózek.
Co zrobił oszczędny klient? Zabrał wózek bez inwestowania zeta.
No i na salony!!!

Po udanych zakupach czas na opuszczenie sklepu. Ku mojemu zdziwieniu, zaraz po wyjściu ze sklepu … surprise. Na ziemi leżało 20zł (słownie: dwadzieścia zeta) w jednym pięknym banknocie o nr AX6335482. Jego podniesienie nie spowodowało większego wysiłku, raczej polegało na wykazaniu się refleksem, aby zdążyć przed innymi potencjalnymi chętnymi, którzy chcieli by podjąć (przygarnąć) wolną gotówkę.
Co przeszło mi przez myśl?? Koszt przejazdu z punktu A do punktu B i z powrotem zwrócił się prawie 3-krotnie, jechałem oszczędnie, nawet w drodze powrotnej.

Ale to nie był jeszcze koniec niespodzianek. Mimo, że wózek, jak mniemałem był bez wkładu własnego w wynajem na czas zakupów, postanowiłem go odstawić na miejsce, wykorzystując sytuację nie inwestowania kasy w wózek, nie zwalniało mnie to jednak z zachowania ogólnie przyjętego ładu i porządku społecznego – wózek odstawiłem.
Ale coś mnie tknęło, jeżeli ja miałem bez kasy, inni też mogą mieć?? Właśnie że nie!!! A jak nie odstawią i zostawią na parkingu, ktoś (czyt. ja) uderzę potem autem w ten sam wózek, ….
Wsadziłem blokadę z wózka poprzedzającego i … wyskoczyła złotówka (słownie: jeden zet) Co za fart!!!

I tak to w ten sposób, zmuszając się na siłę do przejazdu do sklepu, zaoszczędziłem (zarobiłem) 21 zł (słownie dwadzieścia jeden zetka).
Dzisiaj przeznaczę całą tę sumę na Euro Milions, mam tylko nadzieję, że przy okazji, nie pojadę autem i nie zapomnę.

Rozmowy w (auto)busie?

Nie ma znaczenia, czy podróżujemy busem czy autobusem, a może nawet pociągnie, choć wtedy w zależności od tego jakim jedziemy, to albo słyszymy, albo nie słyszymy, o czym ktoś z kimś przez telefon rozmawia.
Jeżeli ktoś rozmawia służbowo, czasami sam muszę, nie powinno to nikogo dziwić, nie jest to kościół, żeby telefon wyciszać. Dopuszczam takie działania. Ale tylko służbowe, ale nie …

No i teraz pora określić, o co mi chodzi dokładnie.
Jadąc kilka dni temu busem do Jabł…ki (nie będę wymieniał nazwy do końca) byłem świadkiem i nie tylko ja, rozmowy, a raczej rozmów jednej młodej kobiety, z matką, ojcem i mężem.
Dowiedziałem się, że „stary” wyrzucił ją z domu, grzebał w komputerze, kazała mu przywieźć rzeczy do rodziców i żeby kotki wypuścił. I jeszcze tego trochę było, nie robiłem notatek, a szkoda. Aż tak wiele rzeczy zostawiła pod opieką swojego przyszłego byłego?? Rodziców poinformowała, że to już koniec związku, nie chce się męczyć, coś przewinęło się o dzieciach, ale ten wątek jakoś mi umknął. Czekałem na pikantne szczegóły, ale tym razem nie było.
Na drugi dzień też jechałem, też na „laskę” trafiłem, po plecaczku poznałem.

To była któraś już taka sytuacja małżeńsko-obyczajowa, którą miałem przyjemność, a raczej ktoś miał ochotę się swoją historią podzielić w publicznych środkach transportu.
Za jakie grzechy, aż tak bardzo nie grzeszę!!

Z Zakopca znowu jakiś „artysta” jechał, umawiał spotkania przy piwie, nocleg u Ciotostwa w Sosnowcu, wyjazd z jakąś paczką na dwa auta gdzieś, szkoda że nie dodał, że jeszcze Dziadostwo odwiedzi (tzn. babcię i dziadka).
Chciał znajomka na piwo wyciągnąć, ale tamten odmówił, nawet na herbatę nie chciał iść, za to szukali jakiegoś spokojnego, postronnego miejsca na pogadanie. Może jakieś LGBT?? Nie pytam, ale po co informować o tym współpasażerów??

Może niektórzy, aż tak bardzo chcą poinformować cały świat o swoich planach??

Zrobią się z tego chyba „Dzienniki z podróży”.

Środa, 6 marca 2019r.
Wracając dzisiaj z miasta najbardziej zakopanego w Polsce, do autobusu wsiadł gość, który wracał z przepustki, zdążył o tym poinformować znajomego telefonicznie, oczywiście. Pomyślałem żołnierz z Iraku, może gdzie indziej stacjonuje, może Ukraina, albo Syria, ale nie, niestety nie. Byłem w błędzie.

To też był bohater, tylko w innym tego słowa znaczeniu, był chyba bohaterem samym dla siebie, bo na przepustce 3-dniowej w czasie odbywania wyroku 12 lat, z której odbył już 8-em, ale jak stwierdził, nie spieszy mu się na wolność, bo w „kiciu” spędził już 20 lat, ze swoich 40-tu, czyli połowę swego życia, opala się w kratkę. Miał już dwa warunki, ale ciągnie go z powrotem na darmowy wikt i opierunek.
Niestety telefonicznie nie chciał poinformować swojego „ziomka” za co dostał 12 lat, za dużo osób by o tym wiedziało, jak stwierdził, ale już i tak kilka słyszało wszystko, po co nam do szczęścia jeszcze bezużyteczna wiedza, za co dostał wyrok??
A może jest to kwestia zasadnicza, dla naszego bezpieczeństwa, bo nie wiadomo co mu na wolności odpierdoli. A jak jest pedofilem, gwałcicielem, a jak kogoś zgnał nożem?? Dla mnie jest to cenna informacja, bo nadchodzą czasy, kiedy będzie wypadało mieć przy sobie coś do obrony, jak państwo robi nam takie numery.

Błam medyczny – zalety i wady?


Błamy medyczne są wyprawiane w trochę inny sposób, bardziej ekologiczny, bez użycia szkodliwego chromu – na naturalnym reloganie. Dlatego ich kolor ma taki fajny żółtawy odcień, i nigdy nie będzie inny.
Zalety – niwelują działanie żył wodnych jako błamy (prześcieradła), stosowane przy problemach reumatycznych (obuwie medyczne, pasy medyczne), idealne dla dzieci do wózków jako ocieplenie na mroźne zimowe dni, które u nas są coraz rzadsze,
Wady – do tej pory nie stwierdzono tego typu nieudogodnień związanych ze stosowaniem i użytkowaniem skór medycznych.

Standardowy zestaw to błam w rozmiarze 180×80, poduszka 70×30 z zamkiem i wsadem poliestrowym.

Ludziom zawsze pomagać… wypada!!!

Spotkanie po latach, wspomnienia, przypominanie sobie konkretnych faktów, wydarzeń, a na koniec kłótnia, kto co powiedział, co zrobił – po pewnym czasie fakty funkcjonują w naszej pamięci, ale szczegóły, delikatnie sprawę ujmując, (nie zwalając winy na sklerozę, bo nikt tego nie chce, nie jesteśmy przed Sejmową Komisją Śledczą PiS badającej aferę reprywatyzacyjną lub ds. wyłudzeń VAT), troszkę się zacierają, stają się mniej wyraziste. Ale i tak po 2-3 piwach (nie wymieniając jego marki) tak wszystko się „zatarło”, że zapomnieliśmy zapłacić i… Ale to inna historia. A może płaciliśmy przy barze? A może to nie było piwo?? Co i gdzie więc piliśmy?? Matko!!!

Zbyszek zwrócił się do mnie z poradą, ale po 3 piwach ich skuteczność może być wątpliwa, równie dobrze może celnie zdiagnozować naszą popie….ną rzeczywistość  i postawić konkretne rozwiązanie trudnej sytuacji. A może to było po 2-im?? Tak czy inaczej stwierdziliśmy, że rzeczywistość nasza jest obecnie jak piwo nieklarowane, mętne i zazwyczaj o smaku słomkowym. Czasami nie da się tego przełknąć, nie mówiąc już o tym, … co z nas wyjdzie.
Ale co ja cały czas o tym piwie? Nie pracuje przecież ani w browarze, ani w barze, nawet piwo coraz rzadziej piję. A może Zbyszek? Zaraz… Gdzie on pracuje???

No i doszliśmy do sedna sprawy – kłopoty w pracy. Skąd my to znamy? Wszyscy kiedyś mieliśmy, mamy, a jak nie mieliśmy i nie mamy, na pewno mieć będziemy – takie życie. A może chodziło o kłopoty rodzinne? No kurczę, o co mu wtedy chodziło?? A ja mu takie rady dałem!!
Ale od początku.
Po słowach, które dobrze pamiętam, „co posiejesz, tak zbierzesz” może jest rolnikiem, ale zaraz potem dodał „jaka płaca, taka praca”, może policjantem, ale on dalej brnął w przysłowia, bo  z niego taki człowiek jest i już. Taki model. Ten sam rocznik co ja, nie ma się co dziwić. Na bank nie jest nauczycielem, bo nie mówił nic o misji i wizji, o pracy u podstaw, wolontariacie i pracy za prawie darmo, bo przy pracy nauczyciela, jak nie ma się coś dodatkowego, na boku – no to kolejne przysłowie – „przy jednej dziurze to i kot zdechnie”. Nie mówił też nic o gwiazdach, lotach międzyplanetarnych, podbojach kosmosu – w NASA też nie pracuje. Niepokojące jest, nie wspominał nic o Klerze, filmie Pasikowskiego, koloratki nie miał, ale może ksiądz w cywilu? Ale bym wyczuł, mówił by do mnie „synu”, to bym wiedział, i mówił do niego „ojcze” albo braciszku ;-).

Nie!!! Jest korporacyjnym „szczurem” jak to określił i jest coraz gorzej. Nie dość, że nie ma kto robić, to braki w personelu muszą ciągnąć właśnie te „szczury”, nie wszystko nasi sąsiedzi ze wschodu mogą za nas załatwić. Czas pracy ten sam, obowiązków więcej, roboty więcej, nie zawsze kasy za tę robotę więcej, ale nie zawsze o kasę powinno chodzić. Świat może i kręci się wokół kasy, ale bez przesady. Jak człowiek po pracy jest wyje…. powiedzmy delikatnie zmęczony, zależy co przez ostatnie 8 godzin robił, może tylko jedną prezentację na podsumowanie roku, nie ma siły ani ochoty z tej kasy korzystać. A jeszcze jak szefostwo ciśnie na efektywność i produktywność, nie mówiąc o kreatywności (nie ma nic wspólnego z kreatyną), to zaczyna częściej kontrolować i się zaczyna – korporacyjna karuzela. No ale tak – jaka korporacja, taka karuzela, taki cyrk.

Żalił się, że szefostwo ciśnie, zastrasza, usłyszał coś o tym, że płacą za niego ZUS, z którego za 20 lat, jak dobrze pójdzie, dostanie emeryturę, ale raczej przy takiej pracy, to się renta zaraz powinna należeć. Coś cisnęli o dbaniu o dobro firmy, o jego prestiż, o coraz większe poświęcanie siebie dla firmy, ale nie wspomnieli nic, a może zapomnieli, o dbaniu o pracownika, dodajmy, od dłuższego czasu.
Zwiększanie norm, wydłużanie czasu pracy, realizacja coraz bardziej ambitniejszych planów, bo rozwijać się trzeba, w końcu mamy w Polsce okres nieprzestającej prosperity w biznesie, a wszystko zaczęło się od Tuska. To znowu jego wina, wina Tuska.
Tylko dlaczego, jak jest taki wzrost gospodarczy, nie przekłada się to na nasze płace i czas wolny 1:1, tylko słyszymy o tym, a nie dane jest nam tego odczuć??

Łatwo się doradza innym, nie będziemy bowiem sami odczuwać ewentualnych zmian, poza tym, kto lubi zmiany?? Jak zmiany to ewolucyjne czy rewolucyjne, wziąć wszystko zostawić i zaczynać od nowa?? Nie mamy 35 lat, na takie zmiany to chyba za późno, nie przesadza się takich drzew, jedynie koronę można przyciąć, aby pasowała do otoczenia, nie zasłaniała innych?? No nie wiem.
Doradziłem mu, aby… Zobaczymy, co z tego wyjdzie, może za jakiś czas dowiemy się, co zmienił, a co go pokonało. „Szczury” to silne zwierzęta, a jak środowisko trudne, stają się twardsze??

Pomagać?? Czasami wystarczy wysłuchać

Powodzenia Zbychu