Smutny obraz rzeczywistości

No i stało się – po długich oczekiwaniach i niepewnościach udało mi się oglądnąć film „Kler”. Jak się okazało, czego wcześniej nie wiedziałem, jest to smutny obraz prawdziwej chyba rzeczywistości, która mogła się wydarzyć, a może nadal trwa??

„Człowiek człowiekowi wilkiem”, a potem „ludzie ludziom zgotowali ten los” potwierdzają najdobitniej przesłanie filmu. Spodziewałem się komedii, że to będzie „paszkwil” wobec duchowieństwa, który wytknie ich słabości, bo w sumie wszyscy je mamy, czasami się nawet za nie wstydzimy, staramy się, aby nikt o nich nie wiedział, nie poznał ich.

A tu obraz księży, którzy jako sieroty prawdopodobnie wychowywali się w domu dziecka kierowanym przez siostry zakonne i to właśnie w tym miejscu spotykają się z przemocą najpierw ze strony sióstr, strażniczek moralności i wiary, a na koniec ze strony swoich kolegów sierot. Te wspomnienia i traumatyczne przeżycia odcisnęły się na nich, na ich całym przyszłym życiu, i z przymusu chyba, zostali skierowani do powołania w kościele, ale to tylko mój domysł. Szukali sensu życia i wytłumaczenia tego, co ich spotkało w dzieciństwie?? Pytań jest wiele i każdy powinien sobie sam na nie odpowiedzieć, ja już to zrobiłem.

Dalsze przemyślenie w toku…

Z perspektywy czas, a nie minęła jeszcze doba, jest mi ich teraz żal. Nie chce ich tłumaczyć, szukać rozwiązania, znaleźli się w „mafii”, która w swojej jakiejś części stała się pazerna na kasę, zaślepiła ich, a bohaterowie, albo w lepszy sposób, albo gorszy, nieudolny, starają się odnaleźć w swojej rzeczywistości i tym wszystkim, co ich otacza. Jak inni mogą, dlaczego oni nie? Nie wiem, czy to sensowne, ale chyba jedyne rozwiązanie. W końcu sami siebie zaczynają oszukiwać i okradać, bo z racji zajmowanego stanowiska w hierarchii, tym wyżej łatwiej jest gromadzić dobra materialne tego świata, a z własnej próżności i przepychu budować Bogu świątynie, a tak na prawdę sobie.
Widzę tutaj chyba tutaj protoplastę jako tego redemptorysty z Torunia. Wypisz wymaluj, „złote a skromne” pasuje??
A może się mylę?? A może wszyscy się mylimy i nie potrafimy docenić geniuszu ojca założyciela do tworzenia wielkich rzeczy na chwałę Pana??

Zostają pytania. Czy znajdziemy na nie odpowiedz?? Ale po co??

Taki jest obraz rzeczywistości??

Komu wierzyć? Komu zaufać?

W życiu bywa tak, że czasami staramy się upiększyć swój świat dodając kolorytu, efektów specjalnych, wymyślonych historii tylko po to, aby nasze szare i nudne życie pokazać innym w bardziej kolorowej wersji. Jak to zweryfikować? No jest ciężko!! Nie znając autora „brednii”, nie jesteśmy w stanie tego ustalić, a może to jest prawda??

Ostatnio, z racji wykonywania czynności służbowych, podwoził mnie klient. Wsiadam do auta, on nie rusza.
On:  Pasy!
Ja: A nie ruszy bez?
On: Ja nie ruszę!
Opad szczeny miałem taki, że musiałem podnosić ją z podłogi, po czym kontynuował.
– Pasy uratowały mi życie, zawsze zapinam, po tym jak spędziłem 3 miesiące w szpitalu.
No faktycznie, po takim przeżyciu sam bym zapinał pasy jeszcze nawet przed wejściem do auta. Okazało się za chwilę, że gość miał 3 poważne wypadki, a w jednym dziecku życie uratował. Szok!!!

Jechaliśmy jak „pizdy” tzn. on tak jechał, jakby miał prawko od wczoraj, ale nie, ale nie!!! Się okazało, że jest posiadaczem rajdowego prawa jazdy FIA do 2 litrów, jeździł rajdowym Clio 2,5 litra, 250 km, … Nie jeździ poniżej 200 koni, ale ostatnio kupił coś w dieslu, jakieś 120 km, na razie mu wystarcza. Dało mi to do zastanowienia. Potem dowiedziałem się, że zmodyfikował Volvo, przeprowadził wał napędowy, zrobił z niego 4×4 i jakiś mocny silnik i na Nürburgringu wykręcił nim czas gorszy o 3 sekundy od Lamborghini Aventador. Tym lambo chyba jechał kursant L-ki, śmiechu warte. No dobra przyjąłem do wiadomości. A teraz o tym dziecku, co mu życie uratował. Jechał nocą, a nawet śmigał autostradą, i jakieś dziecko mu przeleciało, nie wiadomo skąd tam się wzięło, ale po manewrze omijającym wyleciał z drogi nad barierami ochronnymi i dobrze, że kierowca jakiegoś dostawczaka widział całe zajście i pomógł mu wydostać się z auta. Dziecko zniknęło, a może to jak zwany „czarny pies” wszystkich kierowców?? Spędził 3 miesiące w szpitalu – szacun.
No dziwny gość, bałem się z nim dalej  jechać.

Przejeżdżam rocznie ok 40tys km, wiem, nie jest to może dużo, nie jeżdżę też pomału, do przepisów nie stosuję się prawie nigdy, bo szkoda mi mojego czasu, tylko fotoradary mnie powstrzymują,  inni kierowcy – zawalidrogi, oraz limity firmy i możliwości aut, którymi jadę.
A może jestem za bardzo wymagający, za mało widziałem, co na tej drodze może nas spotkać, albo co inni kierowcy mogą nam zgotować.
A może rzeczywiście ma takie traumatyczne przeżycia z dróg, po tylu wypadkach, takich doświadczeniach, faktycznie, droga publiczna to nie tor wyścigowy, ale czy on faktycznie kiedyś na takim był??

Jesteśmy narażeni na słuchanie bredni, nie jesteśmy jednocześnie w stanie zweryfikować informacji, więc przyjmujemy je z „przymrużeniem oka”.
A może gość faktycznie po takich przejściach … Nie chce się zastanawiać, szkoda czasu.

Koszt przejazdu a wartość ładunku

Jak życie potrafi płatać figle, dowiedziałem się dopiero wczoraj, nie byłem zaskoczony, byłem miło zaskoczony.

W dobie takiej inflacji, powiedzmy sobie takiej sobie, gdzie zarobki rosną, ale tylko wg naszego rządu, podejmowanie szybkich decyzji związanych z zakupami może powodować zwiększenie kosztów dojazdu do jednostki handlu detalicznego, a co za tym idzie, zwiększenie samego kosztu zakupu, zwłaszcza, że jego wielkość (zakupów) diametralnie przekłada się na jednostkowy koszt przejazdu. A może odwrotnie?? Czy coś tak, nie uważałem na lekcji związanej z kosztami przewozu ładunków.

Sytuacja była skomplikowana i wymagała szybkiego podjęcia decyzji o uzupełnieniu zapasów soku, który był na wykończeniu. Przejazd do sklepu, bo tylko taka forma transportu wchodziła w grę, łączy się z kosztem, który może nie zostać pokryty, przez zyski, które przyniesie zakup tańszego soku firmy X, w porównaniu do ceny w pobliskim sklepie. Podjęcie tak karkołomnego i niepewnego co do kosztów przejazdu przynosiło ryzyko zakupu soku w podwyższonej cenie.
Ryzyk fizyk, pojechałem. Byłem skłonny ponieść podwyższony koszt, w zamian nie musiałem iść „z buta”, połączyłem przejazd ze zwiedzaniem miasta w porze wieczorowej – powiedzmy kontrola oświetlenia ulic miasta.

Przy sklepie, gdzie wózki są pobierane za kaucją*, napotkałem na pierwszy problem ze znalezieniem aktywów, które należało wpakować w wózek. Na szczęście znalazła się złotówka (słownie: jeden zet), w przeciwnym wypadku musiałbym targać za sobą, albo przed sobą, koszyk ciągniony lub pchany.
Zbliżając się do miejsca postoju wózków, ze złotówką w ręce, ociągając się z decyzją: wózek czy koszyk, zauważyłem klienta, który wózek odstawił, ale nie wsadził blokady z wózka poprzedniego, w celu wyjęcia kaucji, więc stwierdziłem, że wózek bezkaucyjny, po co zamrażać aktywa w wózek.
Co zrobił oszczędny klient? Zabrał wózek bez inwestowania zeta.
No i na salony!!!

Po udanych zakupach czas na opuszczenie sklepu. Ku mojemu zdziwieniu, zaraz po wyjściu ze sklepu … surprise. Na ziemi leżało 20zł (słownie: dwadzieścia zeta) w jednym pięknym banknocie o nr AX6335482. Jego podniesienie nie spowodowało większego wysiłku, raczej polegało na wykazaniu się refleksem, aby zdążyć przed innymi potencjalnymi chętnymi, którzy chcieli by podjąć (przygarnąć) wolną gotówkę.
Co przeszło mi przez myśl?? Koszt przejazdu z punktu A do punktu B i z powrotem zwrócił się prawie 3-krotnie, jechałem oszczędnie, nawet w drodze powrotnej.

Ale to nie był jeszcze koniec niespodzianek. Mimo, że wózek, jak mniemałem był bez wkładu własnego w wynajem na czas zakupów, postanowiłem go odstawić na miejsce, wykorzystując sytuację nie inwestowania kasy w wózek, nie zwalniało mnie to jednak z zachowania ogólnie przyjętego ładu i porządku społecznego – wózek odstawiłem.
Ale coś mnie tknęło, jeżeli ja miałem bez kasy, inni też mogą mieć?? Właśnie że nie!!! A jak nie odstawią i zostawią na parkingu, ktoś (czyt. ja) uderzę potem autem w ten sam wózek, ….
Wsadziłem blokadę z wózka poprzedzającego i … wyskoczyła złotówka (słownie: jeden zet) Co za fart!!!

I tak to w ten sposób, zmuszając się na siłę do przejazdu do sklepu, zaoszczędziłem (zarobiłem) 21 zł (słownie dwadzieścia jeden zetka).
Dzisiaj przeznaczę całą tę sumę na Euro Milions, mam tylko nadzieję, że przy okazji, nie pojadę autem i nie zapomnę.

Rozmowy w (auto)busie?

Nie ma znaczenia, czy podróżujemy busem czy autobusem, a może nawet pociągnie, choć wtedy w zależności od tego jakim jedziemy, to albo słyszymy, albo nie słyszymy, o czym ktoś z kimś przez telefon rozmawia.
Jeżeli ktoś rozmawia służbowo, czasami sam muszę, nie powinno to nikogo dziwić, nie jest to kościół, żeby telefon wyciszać. Dopuszczam takie działania. Ale tylko służbowe, ale nie …

No i teraz pora określić, o co mi chodzi dokładnie.
Jadąc kilka dni temu busem do Jabł…ki (nie będę wymieniał nazwy do końca) byłem świadkiem i nie tylko ja, rozmowy, a raczej rozmów jednej młodej kobiety, z matką, ojcem i mężem.
Dowiedziałem się, że „stary” wyrzucił ją z domu, grzebał w komputerze, kazała mu przywieźć rzeczy do rodziców i żeby kotki wypuścił. I jeszcze tego trochę było, nie robiłem notatek, a szkoda. Aż tak wiele rzeczy zostawiła pod opieką swojego przyszłego byłego?? Rodziców poinformowała, że to już koniec związku, nie chce się męczyć, coś przewinęło się o dzieciach, ale ten wątek jakoś mi umknął. Czekałem na pikantne szczegóły, ale tym razem nie było.
Na drugi dzień też jechałem, też na „laskę” trafiłem, po plecaczku poznałem.

To była któraś już taka sytuacja małżeńsko-obyczajowa, którą miałem przyjemność, a raczej ktoś miał ochotę się swoją historią podzielić w publicznych środkach transportu.
Za jakie grzechy, aż tak bardzo nie grzeszę!!

Z Zakopca znowu jakiś „artysta” jechał, umawiał spotkania przy piwie, nocleg u Ciotostwa w Sosnowcu, wyjazd z jakąś paczką na dwa auta gdzieś, szkoda że nie dodał, że jeszcze Dziadostwo odwiedzi (tzn. babcię i dziadka).
Chciał znajomka na piwo wyciągnąć, ale tamten odmówił, nawet na herbatę nie chciał iść, za to szukali jakiegoś spokojnego, postronnego miejsca na pogadanie. Może jakieś LGBT?? Nie pytam, ale po co informować o tym współpasażerów??

Może niektórzy, aż tak bardzo chcą poinformować cały świat o swoich planach??

Zrobią się z tego chyba „Dzienniki z podróży”.

Środa, 6 marca 2019r.
Wracając dzisiaj z miasta najbardziej zakopanego w Polsce, do autobusu wsiadł gość, który wracał z przepustki, zdążył o tym poinformować znajomego telefonicznie, oczywiście. Pomyślałem żołnierz z Iraku, może gdzie indziej stacjonuje, może Ukraina, albo Syria, ale nie, niestety nie. Byłem w błędzie.

To też był bohater, tylko w innym tego słowa znaczeniu, był chyba bohaterem samym dla siebie, bo na przepustce 3-dniowej w czasie odbywania wyroku 12 lat, z której odbył już 8-em, ale jak stwierdził, nie spieszy mu się na wolność, bo w „kiciu” spędził już 20 lat, ze swoich 40-tu, czyli połowę swego życia, opala się w kratkę. Miał już dwa warunki, ale ciągnie go z powrotem na darmowy wikt i opierunek.
Niestety telefonicznie nie chciał poinformować swojego „ziomka” za co dostał 12 lat, za dużo osób by o tym wiedziało, jak stwierdził, ale już i tak kilka słyszało wszystko, po co nam do szczęścia jeszcze bezużyteczna wiedza, za co dostał wyrok??
A może jest to kwestia zasadnicza, dla naszego bezpieczeństwa, bo nie wiadomo co mu na wolności odpierdoli. A jak jest pedofilem, gwałcicielem, a jak kogoś zgnał nożem?? Dla mnie jest to cenna informacja, bo nadchodzą czasy, kiedy będzie wypadało mieć przy sobie coś do obrony, jak państwo robi nam takie numery.

Ludziom zawsze pomagać… wypada!!!

Spotkanie po latach, wspomnienia, przypominanie sobie konkretnych faktów, wydarzeń, a na koniec kłótnia, kto co powiedział, co zrobił – po pewnym czasie fakty funkcjonują w naszej pamięci, ale szczegóły, delikatnie sprawę ujmując, (nie zwalając winy na sklerozę, bo nikt tego nie chce, nie jesteśmy przed Sejmową Komisją Śledczą PiS badającej aferę reprywatyzacyjną lub ds. wyłudzeń VAT), troszkę się zacierają, stają się mniej wyraziste. Ale i tak po 2-3 piwach (nie wymieniając jego marki) tak wszystko się „zatarło”, że zapomnieliśmy zapłacić i… Ale to inna historia. A może płaciliśmy przy barze? A może to nie było piwo?? Co i gdzie więc piliśmy?? Matko!!!

Zbyszek zwrócił się do mnie z poradą, ale po 3 piwach ich skuteczność może być wątpliwa, równie dobrze może celnie zdiagnozować naszą popie….ną rzeczywistość  i postawić konkretne rozwiązanie trudnej sytuacji. A może to było po 2-im?? Tak czy inaczej stwierdziliśmy, że rzeczywistość nasza jest obecnie jak piwo nieklarowane, mętne i zazwyczaj o smaku słomkowym. Czasami nie da się tego przełknąć, nie mówiąc już o tym, … co z nas wyjdzie.
Ale co ja cały czas o tym piwie? Nie pracuje przecież ani w browarze, ani w barze, nawet piwo coraz rzadziej piję. A może Zbyszek? Zaraz… Gdzie on pracuje???

No i doszliśmy do sedna sprawy – kłopoty w pracy. Skąd my to znamy? Wszyscy kiedyś mieliśmy, mamy, a jak nie mieliśmy i nie mamy, na pewno mieć będziemy – takie życie. A może chodziło o kłopoty rodzinne? No kurczę, o co mu wtedy chodziło?? A ja mu takie rady dałem!!
Ale od początku.
Po słowach, które dobrze pamiętam, „co posiejesz, tak zbierzesz” może jest rolnikiem, ale zaraz potem dodał „jaka płaca, taka praca”, może policjantem, ale on dalej brnął w przysłowia, bo  z niego taki człowiek jest i już. Taki model. Ten sam rocznik co ja, nie ma się co dziwić. Na bank nie jest nauczycielem, bo nie mówił nic o misji i wizji, o pracy u podstaw, wolontariacie i pracy za prawie darmo, bo przy pracy nauczyciela, jak nie ma się coś dodatkowego, na boku – no to kolejne przysłowie – „przy jednej dziurze to i kot zdechnie”. Nie mówił też nic o gwiazdach, lotach międzyplanetarnych, podbojach kosmosu – w NASA też nie pracuje. Niepokojące jest, nie wspominał nic o Klerze, filmie Pasikowskiego, koloratki nie miał, ale może ksiądz w cywilu? Ale bym wyczuł, mówił by do mnie „synu”, to bym wiedział, i mówił do niego „ojcze” albo braciszku ;-).

Nie!!! Jest korporacyjnym „szczurem” jak to określił i jest coraz gorzej. Nie dość, że nie ma kto robić, to braki w personelu muszą ciągnąć właśnie te „szczury”, nie wszystko nasi sąsiedzi ze wschodu mogą za nas załatwić. Czas pracy ten sam, obowiązków więcej, roboty więcej, nie zawsze kasy za tę robotę więcej, ale nie zawsze o kasę powinno chodzić. Świat może i kręci się wokół kasy, ale bez przesady. Jak człowiek po pracy jest wyje…. powiedzmy delikatnie zmęczony, zależy co przez ostatnie 8 godzin robił, może tylko jedną prezentację na podsumowanie roku, nie ma siły ani ochoty z tej kasy korzystać. A jeszcze jak szefostwo ciśnie na efektywność i produktywność, nie mówiąc o kreatywności (nie ma nic wspólnego z kreatyną), to zaczyna częściej kontrolować i się zaczyna – korporacyjna karuzela. No ale tak – jaka korporacja, taka karuzela, taki cyrk.

Żalił się, że szefostwo ciśnie, zastrasza, usłyszał coś o tym, że płacą za niego ZUS, z którego za 20 lat, jak dobrze pójdzie, dostanie emeryturę, ale raczej przy takiej pracy, to się renta zaraz powinna należeć. Coś cisnęli o dbaniu o dobro firmy, o jego prestiż, o coraz większe poświęcanie siebie dla firmy, ale nie wspomnieli nic, a może zapomnieli, o dbaniu o pracownika, dodajmy, od dłuższego czasu.
Zwiększanie norm, wydłużanie czasu pracy, realizacja coraz bardziej ambitniejszych planów, bo rozwijać się trzeba, w końcu mamy w Polsce okres nieprzestającej prosperity w biznesie, a wszystko zaczęło się od Tuska. To znowu jego wina, wina Tuska.
Tylko dlaczego, jak jest taki wzrost gospodarczy, nie przekłada się to na nasze płace i czas wolny 1:1, tylko słyszymy o tym, a nie dane jest nam tego odczuć??

Łatwo się doradza innym, nie będziemy bowiem sami odczuwać ewentualnych zmian, poza tym, kto lubi zmiany?? Jak zmiany to ewolucyjne czy rewolucyjne, wziąć wszystko zostawić i zaczynać od nowa?? Nie mamy 35 lat, na takie zmiany to chyba za późno, nie przesadza się takich drzew, jedynie koronę można przyciąć, aby pasowała do otoczenia, nie zasłaniała innych?? No nie wiem.
Doradziłem mu, aby… Zobaczymy, co z tego wyjdzie, może za jakiś czas dowiemy się, co zmienił, a co go pokonało. „Szczury” to silne zwierzęta, a jak środowisko trudne, stają się twardsze??

Pomagać?? Czasami wystarczy wysłuchać

Powodzenia Zbychu

 

Zasłyszane, ale czy fajne??

Jak mówi stare polskie przysłowie „Powtarzanie cudzych mądrości …” no i reszty niestety nie pamiętam. Można byłoby dołożyć coś na koniec ciekawego kończąc przysłowie, dostosowując do okoliczności, coś w rodzaju „… prowadzi do niepłodności„, „… wzbudzi w Tobie dużo zazdrości” lub „…połamie Ci parę kości„.

Nie będziemy tutaj robić przedruków, postaram się temat własnymi słowami przedstawić, zmieniając, w najgorszym przypadku, szyk w zdaniu.
Jak stać się ofiarą własnego, nieprecyzyjne zadanego pytania?
Szybko!!!
Było to tak:
– Co robicie jak jest post?
– Komentujemy i lajkujemy.
No i po sprawie. O co innego chodziło autorowi pytania, wyszło jak zwykle. Czasami sami łapiemy się na sytuacjach, których nie zamierzaliśmy, a zostały odebrane inaczej, niż byśmy to my chcieli. Można wtedy wybrnąć z sytuacji obracając sytuację w żart, albo zastraszyć słuchaczy, aby im w pięty poszło, szybko tego i tak nie zapomną.

 

Do 3 (słownie: czech) razy sztuka

Jak określić poziom szczęścia w danym momencie? Wszystko zależy od sytuacji, jakiej to „szczęście” dotyczy. Tym razem zajmę się promocją w jednej z galerii handlowych w Krakowie przy Zakopiance, po prawej stronie jadąc od Zakopanego. Dlaczego od Zakopanego? Bo wszyscy to coś znają, albo tylko główną ulice tego miasta – Krupówki. Ale nie o to tutaj chodzi. Jeżeli ktoś nadal nie wie, o które Centrum Handlowe chodzi, podpowiadam, że nie bez powodu użyłem dwa razy nazwy Zakopane przy określeniu lokalizacji.

Promocja jest, a raczej była, szacowna, bo za dokonanie zakupów za min 50zł, otrzymywało się los na loterię, na której można było wygrać jedną z 2000 nagród po 50zł, do realizacji w Galerii.

Skuszony promocją postanowiłem sprawdzić poziom swojego szczęścia. Udałem się do jednej z Drogerii w tym Centrum, zakupiłem wodę toaletową za 99zł, a z paragonem udałem się do punktu dystrybucji kuponów. Mogłem dokupić coś za 1PLN, wtedy przysługiwałyby mi 2 (słownie: dwa) losy. Ale stwierdziłem, nie wolno być zachłannym, trzeba zostawić trochę szczęścia innym.

Po otrzymaniu owego długo wyczekiwanego losa podszedłem ostrożnie do maszyny losującej. Jakaś kobieta miała kilka kuponów, ale każdy był pusty, a napis pojawiający się na ekranie „spróbuj ponownie” samego mnie zaczął denerwować. Przyszła moja kolej i licząc na czarną serię spodziewałem się najgorszego – że zobaczę „spróbuj ponownie”. Co wtedy? Wstyd i hańba, jak odejść od maszyny z niczym??

No i do dzieła. Skanujemy kod, na ekranie pojawia się „zdrapka” i ja ją całą ręką zaczynam zmazywać. Ku mojemu, nie powiem że nieoczekiwanemu, zdziwieniu okazało się, że wygrałem 50PLN!!! W te pędy udałem się do punktu rejestracyjnego po odbiór karty z doładowaniem 50PLN.

Kilka dni później z całą rodziną postanowiliśmy spróbować szczęścia grupowego, licząc na szczęście najmłodszego członka rodziny. A że była pora obiadowa, po posiłku, który musiał dla wszystkich przekroczyć 50zł, poszliśmy do punktu rejestracji i odebraliśmy los. No i czas na maszynę losującą i … Bingo!!! Mamy kolejne 50PLN na karcie. Co teraz, taka seria szczęścia nie może przejść nam koło nosa. Co tu kupić, aby znowu z dwóch paragonów przekroczyć 50PLN? Co potrzebujemy?? Papier toaletowy okazał się tym produktem, na którego zapotrzebowanie jest na okrągło, jak papier długi. No to do Drogerii po papier toaletowy, dwie maseczki, plus kupon z KFC za posiłek najmłodszego, 50PLN przekroczone i dawaj po losa.
Do maszyny losującej i … Bingo!!! Mamy kolejne 50PLN na karcie.

Takie szczęście nie można porzucić. Robimy duże zakupy w Markecie tego Centrum. Przekraczamy 150zł, otrzymamy 3 losy i jak seria szczęścia nam dopisze, wygramy może ponownie?? Szybkie zakupy, kwota niestety nie przekroczyła 150zł, bo po uwzględnieniu rabatu na „Kartę dużej rodzinki” wyszło 142zł. Cholera jasna. Czy to zły znak?? Po uzyskaniu informacji w punkcie rejestracji paragonów, że paragony tego sklepu nie biorą udziału w promocji, byliśmy załamani, ale wyciągając pozytywy, to były takie, że po powrocie do domu mieliśmy co jeść, a nie tylko 2 karty po 50PLN.

„KLER”. Czym i jak to zjeść?

1-10-2018 
Od dłuższego czasu szykuje się na tanią rozrywkę, na której, za swoje ciężko zarobione pieniądze, będę chciał się pośmiać, dobrze zabawić, fajnie spędzić czas, a kasa za bilet będzie gratyfikacją za wyprodukowanie filmu – czyli pomysł i wykonanie. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły i ile w tym prawdy, wszyscy dobrze wiedzą.

Przeczytałem recenzję jakiegoś vlogera, autora wideobloga „Ponarzekajmy o filmach”. Jestem w głębokim szoku z braku jego profesjonalizmu, a może tylko o czytelność i popularność chodzi. Ten film żadnych szans na Oskara nie ma, ani to w kategorii komedia, ani horror, tym bardziej dokument. Wiem, czego mam się spodziewać po filmie, że będzie to „przerysowany” obraz, a żeby efekt był wzmocniony, to sami tacy bohaterowie tego obrazu będą.
A że tym razem na duchownych trafiło, sorry, nie moja wina.

Nie, nie byłem jeszcze na filmie, czekam, aż bilety będą dostępne w sprzedaży i kolejki się skończą, źle toleruje tłum. Przerzedzi się w kinie, oglądnę film w spokoju i nikt nie każe mi się zamknąć, jak za głośno będę się śmiał.
A może trafie na jakiś obrońców kościoła, którzy gdzieniegdzie doprowadzili do zakazu wyświetlania filmu, ale sami przyszli zobaczyć, o co chodzi w filmie?? Poznać prawdę?? Sam nie wiem. Oglądnę już … w krótce.

2-10-2018
Tłumy przed kinem o czymś muszą świadczyć, a reklama zafundowana twórcom filmu przez nasze Duchowieństwo, zszokowane filmem, jest bezcenna. Na razie czytam recenzje i szykuję się duchowo na film. Duchowo może za dużo powiedziane, podchodzę do tego jak do komedii, a nie filmu dokumentalnego. Jak to mówi jeden z naszych ulubionych gawędziarzy Marcin Daniec: „bo każdy coś za uszami ma”.
W przypadku tego filmu tak jest, ale nie można generalizować.
Są też źli, nieudolni lub zachłanni lekarze (Botoks), przekupni policjanci (Drogówka), adwokaci i sędziowie, złośliwi i nieludzcy nauczyciele, a powinni przykładem asertywności świecić. Można tak długo wymieniać i na nikim nie zostawić suchej nitki. Ale nie świadczy to o tym, że wszyscy tacy są.

4-10-2018
Nie wiem, czy już iść do kina, czy czekać dalej?? Zaczyna pomału przycichać szum wokół filmu, albo tylko to jest moje subiektywne odczucie, coraz częściej księża i zakonnicy wyrażają się pochlebnie, że wcale to nie jest komedia, więc z czego się śmiać?? 

Obserwowanie zjawisk przyrodniczych

Od wieków ludzie spoglądają w różnych kierunkach, zarówno w celach naukowych, poznawczych, ale również dla własnej nieprzymuszonej satysfakcji wewnętrznej, która jest powodowana albo urokiem obserwowanego zjawiska, albo szokującym i zaskakującym wydarzeniem lub okolicznością, dochodząc do wniosku: jak można tak robić, zrobiłbym to inaczej, prościej, szybciej, a na samym końcu podsumowując – co za debil.

Dzisiejszy dzień włączył we mnie moduł obserwacji, z dwóch powodów:
– pierwszy: wcześnie musiałem wstać, aby już na 6.45 być w pewnym mieście, oddalonym od mojej „bazy wypadowej” o 21km, już byłem niewyspany na dobry początek, a może to nie był dobry początek
– drugi: mam zacząć wieczorem specjalną dietę, może to ona powoduje u mnie, po przemyśleniach nad jej metodą, obawy?? Jak analizuję to, co mam jeść, przerażą mnie, że umrę z głodu. Ale do tego dokładając suplementację, …

Po wykonanej porannej misji, kiedy już zdobyłem miejsce w autobusie z nadzieją, że powrót zajmie może 30 min, co było mrzonką, zacząłem obserwować … na początek pracownika na placu budowy dworca kolejowego. Jego zadanie było proste, adekwatne do wykształcenia. Miał przerzucić, może za dokładnie określone, miał przemieścić worki ze śmieciami z jednego miejsca na drugie. To pierwsze to paka dostawczego Mercedesa 300-coś, z burtami, bez plandeki, drugi to kontener na śmieci, wysoki, bo chyba jego burty miały dobre 3 metry wysokości.
No i ściągał woreczki, dobrze że lekkie i wyrzucał je w górę jakby brał udział w zawodach „strong men” przerzucając prze burtę kontenera na wysokości 3 metrów.
No ale, dzięki Bogu, woreczki się skończyły z kraju paki Mercedesa i trzeba było wejść n a nią, aby kolejne woreczki przerzucić. No i się okazało, że z paki bliżej, łatwiej i szybciej. Ale tak działa ewolucja, stopniowo, nie rewolucyjnie, to nie sądy.

Nadszedł czas odjazdu autobusu, 7:15 to ten czas, jeszcze jakaś „babcia” chciała na ten kurs się załapać, bo do szpitala się spieszyła, ale jakiejś siostry nie było i miała zaraz dojść. Kierowca odjechał. Na wyjeździe jeszcze dwie osoby zwinął i wyjechał z dworca. Wtedy go olśniło, że odjazd miał 7:20, stwierdził: „Kurwa, ja pierdole, ale damy rade …” zawinął się na rondzie, podjechał na stanowisko, zapytał kto ma bilet na 7:20, okazało się że nikt, i odjechał, ale „babcia” nie dawała za wygraną, goniła autobus, ale kierowca „Tylko z biletami”. Babcia odpadłą. Dziwie się „babci”, bo ja bym powiedział, że mam bilet, a po wejściu, już by mnie nie wyrzucił. Ewolucja w tym przypadku nie zadziałała, a może to zwykła empatia???

Potem było jeszcze gorzej.
Zaczęły dobiegać do mnie niepokojące, dziwne, aczkolwiek dobrze znane dźwięki.
Gość obok zaczął obcinać sobie paznokcie obcinaczem (manicure), dobrze, że nie zabrał się pedicure. Na 3 razy zaczynał, albo był  perfekcjonistą, albo partaczem, skoro na 3 razy zabierał się do tego samego. Miał kolczyk w uchu, taki gad jakiś, potem na tych obrzynkach sobie siedział. Może tak lubi.
Ewolucja tutaj nie działa, omija szerokim łukiem niektóre gady.

A może to po prostu ja miałem gorszy dzień??? Żeby się tak wszystkich czepiać??
Nie, tylko obserwowałem, nie ingerowałem, nie nadaję się na zbawcę świata.
Zwłaszcza, w tak błahych sprawach.

Będziesz więcej pracował!!!

Praca – jeden z czynników wyznaczających jakości naszego życia. Od jej wynagrodzenia zależy min. nasz byt na tym „łez padole” … Nie od dziś też wiadomo, że im ktoś więcej pracuje, tym więcej ma, dorobić się można nawet samego garba. Są też tacy, którzy nie pracują, żyją z pracy dorywczej, i mają się dużo lepiej, niż ci, co zapiepszają na „łańcuchu” etatu, a Państwo dopłaca im co miesiąc. Inni jeszcze żerują na pracy innych, na tzw. „kleszcza”, wychodzą na tym najlepiej – pracodawcy. Są jeszcze tacy, którzy rządzą, ale są na smyczy swoich pracodawców, są pomiędzy relacją kleszcz-ofiara.

Gdzie tkwi tajemnica sukcesu?
Nowoczesne społeczeństwo powinno być mobilne, co szybko i łatwo, bezboleśnie, pomoże mu w zmianie pracy, co dzisiaj nie jest jednak takie oczywiste. Pozostaje lęk przed zmianą i czymś nowym. Porady, że wszystko będzie dobrze, a zmiany wyjdą tylko nam na lepsze, nie zawsze  mogą okazać się prawdziwa. I wtedy co?? Jesteśmy w czarnej d…, szukamy dalej??
Jest szansa, że w końcu znajdziemy zajęcie, które da nam satysfakcje, kasę i trochę czasu, żeby z niej korzystać.
Patrząc na nasze polskie przysłowia, „cudze chwalicie, swego nie znacie”, „nie chwal dnia przed zachodem słońca”, „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, nie nastawia optymistycznie do chęci zmian. Już o zmianie pracy nie mówiąc.

Czyli jak już wiemy, że pracy nie zmienimy, bo mamy stracha, podwyżki nie dostaniemy, a na jakąś nagrodę nie zasługujemy, bo to, wg nas,  za duży wkład czasu i nakładu, do korzyści, jakie ewentualnie możemy z tego uzyskać, a i gwarancji nie ma, że ktoś doceni nasze zaangażowanie, zaczynamy powoli akceptować swoje marne położenie – tak mniej więcej między młotem, a kowadłem – beznadziejne. Ważny w tym momencie jest materiał, ważne też, żeby był twardy, trudny do zgniecenia.
Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia – trzeba podjąć jakieś radykalne kroki. Dochodzimy wtedy do wniosku, jak już to kiedyś słyszałem, NO RISK NO FUN, zabawa była fajna, źle się to jednak skończyło, ale jakiś punk zaczepienia trzeba mieć, a chyba ten najlepszy, najwyżej się tylko dobrze ZABAWISZ!

Dzisiaj możliwości jest wiele, ofert pracy coraz więcej, faktycznie, od czegoś trzeba zacząć.  Jak to mój znajomy (powiedzmy współpracownik) mówi, „jedz małymi łyżeczkami, a jak nauczysz się jeść, zmień łyżkę”. Nie, nie jest Chińczykiem, Japończykiem, nigdy tam nie był na wycieczce, jednak ciężko pracuje, narzeka, ale to co robi dalej ciągnie – nie ma innej opcji, za dużo jest od jego pracy uzależnionych ludzi. Nie, nie zmienił łyżeczki, może nie potrzebuje, nie ma innej perspektywy, spojrzenia, …
No to zacznijmy od małej łyżeczki, spróbujmy czegoś dodatkowego, nowego, zdobędziemy nowe doświadczenia, otworzą się nam nowe możliwości, a efektem ubocznym, tak dzisiaj pożądanym będzie kasa, ukochana nasza KASA.  Nie ważne ile, ważne, że zmienimy punkt widzenia, perspektywę, spojrzymy na to co robiliśmy do tej pory i … , mam nadzieję, że stwierdzicie w końcu, „jak ja do tego czasu marnowałem czas”. No i oczywiście, bardzo wzbogaci to wasze CV (życiorys).

Możliwości, możliwości, możliwości – bez nich nic nie zmienimy. Żeby je poznać, trzeba zaryzykować, w najgorszym razie naszym wolnym, cennym dla nas, czasem, potem możemy podejmować trudne decyzje i decydować, co chcemy zostawić, a co odstawić. A może zostawimy obie? Wszak nie ma sytuacji bez wyjścia, mamy już alternatywę, nieprawdaż??
A trudną sytuacją zawsze możemy podjąć – później.

Dzisiaj właśnie usłyszałem: „Będziesz więcej pracował , albo cię zwolnię.” No i co? Podjąłem wyzwanie, będę pracował więcej, nie byłem gotowy mentalnie na tę drugą opcję, ale teraz mam alternatywę, to nie jest dla mnie sytuacja bez wyjścia.
Mam ten komfort psychiczny, za stary jestem na zastraszanie, a nie chciałem też odsłaniać wszystkich kart, zostawiając sobie możliwość powiedzenia: Szach-Mat, Poker, Makao i po makale, ….
Kiedy to wykorzystam?? Na razie nie widzę takiej potrzeby.
Wyzwanie, to wyzwanie. Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień.